Mikroby bohaterami lektur

“Kiedy nie udało się znaleźć odpowiednika wśród hantawirusów, ponownie sprawdzono wirusy Marburg, Lassa i Ebola. Nowy wirus nie wykazywał podobieństwa do tej zabójczej rodziny. Sprawdzono wszystkie inne znane gorączki krwotoczne. Sprawdzono dur brzuszny, dżumę dymieniczną, dżumę płucną, zapalnie opon i tularemię”.

I to by było na tyle w dzisiejszym wpisie, jeśli chodzi o mikroorganizmy;)

Mądrość tę popełniła spółka R. Ludlum i G. Lynds w książce “Operacja Hades”. Nie wiem tylko, ile jest tu genialnego wkładu tłumacza, tym niemniej polski czytelnik miał okazję przeczytać właśnie to.

Można zapytać, kogo to obchodzi, co za zaraza została właśnie odkryta, ważne, że megaśmiertelne i akcja się toczy. Tylko czy autorom książek naprawdę jest tak trudno zweryfikować proste informacje, które mają nadawać treści realizm? Dur, dżumę, zapalenie opon mózgowych i tularemię powodują bakterie, a nie wirusy. Oczywiście nie każdy czytelnik musi to wiedzieć, ale chyba takie lektury nie są skierowane jedynie do półgłówków, a jeśli są, to pogratulować autorom szacunku dla czytelnika. Autor traci, jako ten, który nie zweryfikował podstawowych informacji, akcja książki traci, bo okazuje się, że wspaniali naukowcy nie umieją odróżnić bakterii od wirusa. Większość czytelników pewnie nie traci, bo rzeczywiście też nie ma dla niego żadnej różnicy, ale za to zaczyna się bać tej strasznej czarnej śmierci, nawet nieświadomy, że ta choroba nadal zabija w niektórych częściach świata, nieświadomy, bo HIV jest bardziej medialny. Tak bardzo, że chyba mało kto ma świadomość, jakie zagrożenie niesie gruźlica (wielokrotnie więcej zachorowań niż na AIDS) czy wirusowe zapalenie wątroby.

Wracając do tematu czytadeł-straszydeł o tematyce naukowo-badawczo-medycznej, to trzeba przyznać, że niektórzy autorzy sprytnie pokazują pewne mechanizmy funkcjonowania jednostek badawczych czy szpitali, bądź też potrafią zbudować intrygę wokół stosunkowo prostego zagadnienia, bo zło tkwi w perfidii samego sprawcy, a nie w skomplikowaniu metody. Niektórzy dodatkowo stawiają sobie za cel pokazanie pewnych nieprawidłowości, ale i tak w 99,9% przypadków na końcu i tak okazuje się, że chodziło po prostu o kasę.

Nic odkrywczego, ale kiedyś trafiłam na książkę (nie pamiętam, chyba Cooka), w której zło było niejako skutkiem ubocznym, a naukowcy pracowali jedynie ogarnięci ciekawością, co się stanie jak zrobimy to… czyli znów moralizowanie, co naukowcy mogą, a czego nie, gdzie są granice i kto je wyznacza. Gorzej, że książki tego typu zwykle pokazują naukowców w złym świetle (oprócz głównego bohatera oczywiście) jako tych, którzy nie mają skrupułów i tak naprawdę to dążą tylko do podbicia świata, ale i tak na końcu zawsze giną, bo wymyślenie dla nich stosownej kary przerasta fantazję autorów.

Wracając jeszcze do początkowego cytatu, można powiedzieć, że wpadki zdarzają się każdemu… Jest taka książka “Laboratorium” D. Prestona i L. Childa, gdzie brednie prześcigają się z bzdurami, widać, że panowie usiłowali liznąć biologii molekularnej i mikrobiologii, ale tak naprawdę nigdy nie mieli z nią nic wspólnego, a w laboratorium chyba w życiu nie byli. Polecam totalnym ignorantom biologicznym (nie będą się denerwować), ewentualnie tym, którzy się chcą pośmiać i pobawić w “kto naliczy więcej wpadek” ;).

A tak naprawdę, to kto wpadł w szał czytania thrillerów medycznych (albo inne serie, np. co się nawinie Ludluma), ten wie, że to się czyta szybko, po paru książkach ma się już w głowie schemat, którego trzyma się dany autor, w którymś momencie dochodzi się do przesytu i rzuca ten rodzaj lektury w diabły, ew. zdarza się, że przeczytało się już wszystkie książki danego autora… i nic się z nich nie pamięta… przeczytam opis na okładce, to przypomina mi się w głowie zarys fabuły i już wiem, żeby tego nie czytać, ale spytajcie mnie o czym jest “Operacja Hades” – nie pamiętam!

Więcej informacji:
Artykuł pochodzi z mikroby.blox.pl
Print Friendly, PDF & Email
Total
0
Shares
Related Posts